Ślub
Zobacz >Jerzy Radziwiłowicz
Jerzy Radziwiłowicz
(Ur. 8 września 1950 – Warszawa)
Wybitny polski aktor teatralny i filmy, nauczyciel akademicki, tłumacz literatury francuskiej. W 1972 roku ukończył wydział aktorski Państwowej Wyższą Szkołę Teatralną im. A. Zelwerowicza w Warszawie. W tym samym roku dostał angaż do Starego Teatru w Krakowie. Pracę w teatrze łączył z pracą dydaktyczną w Państwowej Wyższej szkole Teatralnej im. L.Solskiego w Krakowie (w latach 1981-1984 pełnił funkcję prorektora tej uczelni).
Aktorstwo Jerzego Radziwiłowicza wypływa z jego natury, z jego osobowości. Wysoki, obdarzony niskim, dźwięcznym głosem, talentem i intuicją sceniczną przez lata nauki i pracy w teatrze doskonalił swój warsztat, kształtował osobowość aktorską. Stworzył typ aktora intelektualnego ale w ujęciu odmiennym niż – podobnie postrzegany przed laty – Leszek Herdegen. W aktorstwie Radziwiłowicza nie ma tego dystansu, oceny zdarzeń i ludzi, ironi i współczucia. Radziwiłowicz to aktorski typ introwertyka, którego działanie jest wynikiem analizy a stosunek do świata i ludzi może chłodny, ale życzliwy bez szyderstwa.
Może z takiego podejścia do zawodu wynika fakt, iż zdecydowana większość ról spośród ponad trzydziestu zagranych na deskach starego teatru to role dramatyczne. Być może także z tego wynika mistrzostwo w kreowaniu postaci o mocno zarysowanej i konsekwentnej konstrukcji psychicznej. Dostrzegalne jest ciążenie aktora w kierunku budowania ról w oparciu o analizę wnętrza postaci, o jej relacje z otoczeniem z ludźmi a więc w sposób bliski metodzie Stanisławskiego. Naturalne zatem wydaje się, że reżyserem, z którym aktor najczęściej współpracował w Krakowie i w którego spektaklach – doskonaląc i rozwijając środki ekspresji scenicznej – stworzył doskonałe kreacje był Jerzy Jarocki, absolwent moskiewskiego GITISu, gdzie wykładowcami byli współpracownicy Konstantego Stanisławskiego.
Wilhelm w Procesie F. Kafki (1973), dekadencki student Trofimow w Wiśniowym sadzie A. Czechowa (1975), „nadgorliwie służalczy naczelnik poczty” Szpekin w Rewizorze M. Gogola (1980), Ksiądz III w Mordzie w Katedrze T.Eliota (1982) czy „ukrywający skrzętnie pod ugrzecznioną sztucznością swoje prawdziwe, a nieczyste zamiary” książę Astolfo w Życie jest snem Calderona (1983), gdzie „przedstawiał uosobienie obcego mocarstwa. Wykonał to z talentem, siłą i inteligencją. ("Zasadzki Calderona" Bożena Winnicka, Życie Literackie Nr 38, 18-09-1983) - to świetne kreacje, wyraziście zarysowne, bezbłędnie poprowadzone, jednorodne z poetyką przedstawień.
Kreacją, która wyznacza kolejny krok współpracy aktor – reżyser był Bartodziej w Portrecie S. Mrożka (1988), w którym perfekcjonizm Radziwiłowicza zaistniał tym wyraziściej, że partnerował mu (na zasadzie kontrastu formalnego) w mistrzowski sposób Jerzy Trela. Znalazło to wyraz także w recenzjach: Rzecz całą rozgrywają przed zdumioną widownią Jerzy Radziwiłowicz (Bartodziej) i Jerzy Trela (Anatol). Zgrzyta współczesność. Pijaństwo wspomnieniowe. Zdumiewająca postawa Anatola, który wszystko lekceważy, ale w pijackiej euforii doznaje, zdaje się, wylewu, spada ze stołu. Artyści dają popis scenicznej sprawności, poruszają się przecież w swojej przestrzeni i nie ma siły, aby nie pamiętali atmosfery lub jej resztek, która ogarniała młodych gniewnych socrealistów i w szkole teatralnej, i na tej scenie zagospodarowanej oszczędnie, znakomicie funkcjonalnie w odniesieniu do tekstu sztuki przez Jerzego Juka-Kowarskiego. ("Jak się przyznać do Stalina?", Olgierd Jędrzejczyk, Gazeta Krakowska Nr 31), choć krytycy postrzegali także indywidualne wartości artystyczne wniesione przez aktora do spektaklu: Radziwiłowicz gra świetnie głosem, ciągła zmiana płynnych rytmów, wydłużonych zwolnień i pauz. Jego ręce, twarz, oczy sa w nieustannej akcji. Rozbiegane, podzielone na niespójne z sobą odruchy i gesty. Daje to wrażenie pewnej nerwowości i psychicznej dezintegracji kreowanej przez niego postaci. ("Portret", Bronisław Mamoń, Tygodnik Powszechny, 21-02-1988)
Na szczególną uwagę zasługuje rola Henryka w Gombrowiczowskim Ślubie, wyreżyserowanym przez Jarockiego w 1991 r. Wielu krytyków okrzyknęło ją jako „doskonałość aktorską” : Szczyty aktorstwa otwiera przed widzem Jerzy Radziwiłowicz. Jego Henryk to kreacja z największych w historii inscenizacji "Ślubu", będąca zapisem logiki i żywiołu, precyzji i spontaniczności, dyscypliny i improwizacji. Jest sztuczny, teatralny i bardzo prawdziwy, błazeński i dramatyczny, wzniosły i trywialny, trzeźwy i szalony. Wspaniale operuje swoim głosem, jego szeroką skalą i barwą. W monologach Henryka, kiedy aktor zwraca się twarzą do widowni, jakby się przed nią żalił i skarżył na coś, co jest poza i ponad nim, kończy się rytuał gry, udawania, kłamstwa. Pozostają bezradność i lęk człowieka przerażonego. Przerażonego swoim szaleństwem, zamkniętego szczelnie we własnej skorupie i niemożnością samotnego metafizycznie. Końcowa scena przedstawienia "Ślubu" pokazuje Henryka na pustej scenie w geście wyciągniętych do góry rąk, geście błagalnym o czyjeś dotknięcie, które jednak nie nastąpi. Radziwiłowicz gra tę scenę naturalnie i prosto, jakby nie należała już do teatru. I to jest wstrząsające. ("Gombrowicz Jarockiego", Bronisław Mamoń, Tygodnik Powszechny Nr 20, 19-05-1991). Bo Henryk grany przez Radziwiłowicza wie, że jeśli chce być prawdziwy, to od sztuczności uciekać nie może. Jego język jest wiarygodny właśnie dlatego, że tę sztuczność jawnie celebruje, obnaża i określa. Przeglądając się w swoich sobowtórach - "naturalnym" Władziu i "sztucznym" pijaku, prowadzi z nimi bój o swoją tożsamość. W monologach na pustej scenie z władcy współkreowanego przezeń świata przeradza się w bezradnego "każdego". Opończę samotności, fałszu i nieautentyczności, któraszczelnie okrywa Henryka, przebija Radziwiłowicz dokonując scenicznego cudu. W efekcie dochodzi do ewokacji wartości prawdy i wspólnoty w ich czystym, nadestetycznym wymiarze. ("Wszystko zależy od tego...", Marek Mikos, Czas Krakowski 07-05-1991)
Jakże inny był jego Faust – tytułowa postać dramatu J.W.Goethe, (1997) we wspaniałej inscenizacji Jarockiego: Faust Jerzego Radziwiłowicza jest starym zmęczonym i rozczarowanym człowiekiem. Świadomość, że wie już wszystko, lecz w istocie nie wie nic, doprowadza go do rozpaczy. Znakomicie podkreśla to aktor. J(acek Wakar, Trudne spotkanie retoryki z operą, Życie Warszawy nr 156 7.07.97)
Jerzy Radziwiłowicz w Starym Teatrze – zaraz na początku swej drogi zawodowej, miał okazję dwukrotnie współpracować z Konradem Swinarskim. Zagrał Tomasza Zana w słynnej inscenizacji Dziadów A. Mickiewicza (1973) oraz Hołysza w Wyzwoleniu St. Wyspiańskiego (1974): Karmazyn i Hołysz – świetne role (Wiktor Sadecki, Jerzy Radziwiłowicz), kapitalne, zamaszyste, pijackie wodzenie się i świadczenie sobie, i ogrywanie całego tłumu jako partnera sceny – rytm, fraza, gest niezawodne. (Józef Kelera, Cała prawda Konrada. Odra. Nr 12 1974).
Reżyserem, który niewątpliwie miał wpływ na rozwój zarówno osobowości scenicznej aktora jak i na przebieg jego kariery artystycznej był niewątpliwie Andrzej Wajda. Już pierwsze teatralne spotkanie obu twórców przy realizacji Nastazji Filipownej wg. Idioty F. Dostojewskiego (1977) zaowocowało nie tylko niezwykłą postacią księcia Myszkina ale stworzeniem arcydzieła sztuki teatralnej (w czym niemała zasługa także odtwórcy roli Rogożyna – doskonałego Jana Nowickiego). Spektakl w założeniu reżyserskim był w 90% improwizowany, co stawiało aktorom poprzeczkę bardzo wysoko, zmuszając ich do nieusającego napięcia, skupienia i kontroli, czemu podołali siegając na wyżyny sztuki aktorskiej: (…) Radziwiłowicz ma zadanie trudniejsze, może – Wywiązuje się z niego idealnie, tak idealnie, że rola wymyka się próbom opisu. Chory, dobry , nieśmiały, ale chłodny, ale sterylny, ale Słaby. Nie może partnerować Rogożynowi, jego argumenty są nieefektowne, nieskończone, ba – nigdy do końca nie niesformułowane. (…) Cudowna rola – czysta, z pełnym zaznaczeniem totalnej niemożności i przecież: jakiejś świętości. Rola bez chorobliwych popisów, chorobę rysująca delikatnie, bezradnie jakby, żałościwie… (T.Krzemień. Oni dwaj i trup Kultura 3.04.1977) Radziwiłowicz gra w sposób oszczędny, posługuje się bardzo wyważonymi, przemyślanymi środkami wyrazu, unika rozrzutności w formie – jakby po to, aby zwrócić jak największą uwagę na napięcie wewnętrzne, cichy żar postaci księcia Myszkina. (Jacek Kuna , Wielki dialog, Dziennik polski nr 95 28.04.1977)
Wypada wspomnieć, że z tym spektaklem aktorzy objechali cały świat, wszędzie przyjmowani entuzjastycznie.
Podobnym iście spektakularnym sukcesem (zasłużonym, zważywszy na walory inscenizacyjne i aktorskie przedstawienia) była kolejna, dokonana przez Wajdę sceniczna interpretacja prozatorskiego arcydzieła F. Dostojewskiego – Zbrodni i kary (1984). Rola Raskolnikowa w wykonaniu Jerzego Radziwiłowicza była niewątpliwie kolejnym dowodem na nieprzewidywalność i nieskończoność scenicznych możliwości aktora, który i tym razem znalazł godnego siebie adwersarza w osobie Jerzego Stuhra – Porfirego. [Radziwiłowicz] w roli Raskolnikowa pokonuje granice teatru, granice aktorstwa. (…) tak ustawiona rola zmusza aktora do gry pod niezwykłym ciśnieniem, do ogromnej koncentracji, do wyboru środków z pogranicza fizjologii, w końcu do tempa podawanie tekstu , niespotykanego w polskim teatrze. (Jan Zawadzki. Aktor w roli głównej, Gazeta Krakowska nr121 25-26.05.1985); Jerzy Radziwiłowicz jest cały czas wewnętrznie spięty, maskujący swe emocje, które jednak raz po raz przebijają zewnętrzną skorupę psychiki jest to rola zbudowana świadomie dość jednostronnie, ale za to konsekwentnie rozwijająca się i niezwykle wyrazista. ( Bożena Szal, Dostojewski, Czechow i … Isaura, dziennik Ludowy nr 134 10.06.1985)
Także u Wajdy zagrał Radziwiłowicz jedną z niewielu w bogatym przecież dorobku scenicznym ról komediowych - Papkina w Zemście A. Fredry (1986). Musiał się zmierzyć nie tylko z materia literacką, nowym dla siebie scenicznym wyzwaniem ale także z ponad półtorawiekową tradycją grania tej postaci. Jerzy Radziwiłowicz precyzyjnie wymyślił sobie rolę z najdrobniejszymi efektami, pozwolił samochwałowi upajać się słowem i sam bawił się przy tym. (Jacek Sieradzki, Fredro czyli teatr, Polityka nr 30, 26.07.1986);
[Papkin] Jerzego Radziwiłowicza był (…) komiczny komizmem dalekim od wszelkiej realności, sprawiał wrażenie precyzyjnie skonstruowanego mechanizmu. Capitano. (Joanna Godlewska „Składam kornie ciebie gwoli…” Twórczość 1986, nr 10)
Nie można pominąć jeszcze jednego reżysera – Jerzego Grzegorzewskiego, z którym po raz pierwszy aktor miał okazję pracować w 1977 roku przy inscenizacji Wesela St. Wyspiańskiego, gdzie zagrał Pana Młodego . Nie stworzył „fotograficznej odbitki Lucjana Rydla”. Nową barwę nadał też Panu Młodemu Jerzy Radziwiłowicz. Gadulstwo nie ma tu nic wspólnego z "Plotką o Weselu". Pan Młody chce zagadać w sobie jakąś pustkę, znieczulić zwątpienie, to samo, które kazało mu się "przyszyć" do prostoty, ludowości, zdrowia. ("Chochole dusze", Elżbieta Morawiec, Życie Literackie Nr 28, 10-07-1977).
Drugie spotkanie nastąpiło dopiero w roku 1995, kiedy to reżyser realizując w Starym Teatrze Dziady – Dwanaście improwizacji wg. A. Mickiewicza powierzył aktorowi rolę Konrada – postaci odmiennej od dotychczasowej tradycji interpretacyjnej: nie zrodzonej w wyniku przemiany Gustawa, lecz odrębnego bytu konfrontowanego scenicznie z Gustawem. (…) Pokazuje się tajemniczo w ciągu całego spektaklu nawet w scenie Balu u Senatora. Dopiero w kulminacyjnej scenie ma swoje elektryzujące minuty. No, już bez Wielkiej Improwizacji nie mogło się obejść w tych "wywrotowych" "Dziadach". Więc ona jest! Ale wyzbyta emocjonalnego krzyku, patetycznego gestu, narodowo-kosmicznego wyzwania rzuconego Bogu. Tego strasznego monologu (gdzie mi tam zresztą do heroicznego prawowania się Hioba z Bogiem!) trzeba by wysłuchać parokrotnie. Jest tragiczny bardziej niż heroiczno-buntowniczy. (…) Radziwiłowicz gra jakby wstydził się tej gry. Słowami niby zwraca się do Boga, lecz mówi w jakąś ciemność, może do siebie, do swojego sumienia, swoich pytań, które chcą uwolnić się od Boga, w ogóle od trascendencji. Jest współczesnym zagubionym wędrowcem na poplątanych drogach egzystencji. Jest jednym z nas. Takiego zduszonego głosu nie może przekazać nikt lepiej niż Radziwiłowicz. Może po to są te inne "Dziady"? To wystarczy, aby obok "Dziadów" Grzegorzewskiego nie przejść obojętnie. ("Inne "Dziady"", Kazimierz Kania, Słowo-Dziennik Katolicki Nr 133, 12-07-1995)
W rozmowie z Urszulą Biełous aktor powiedział zdanie, które może być kluczem do jego sztuki scenicznej: „Postacie są częścią mnie, ponieważ to ja je gram, więc nie może być inaczej”.