Przedstawienie:
Yerma
Autor: Federico Garcia Lorca przedstawienia tego autora >
Reżyser: Bogdan Hussakowski przedstawienia tego reżysera >
Scenografia: Urszula Gogulska przedstawienia tego scenografa >
Obsada:
Kobieta II, Praczka III: Hanna Smólska przedstawienia >
Mężczyzna: Aleksander Fabisiak przedstawienia >
Samica, Praczka V: Ewa Ciepiela przedstawienia >
Praczka VI: Margita Dukiet przedstawienia >
Kobieta I, Praczka IV: Halina Kuźniakówna przedstawienia >
Yerma: Izabela Olszewska przedstawienia >
Maria: Elżbieta Willówna przedstawienia >
Juan: Tadeusz Malak przedstawienia >
Mężczyzna: Tadeusz Jurasz przedstawienia >
Mężczyzna: Józef Morgała przedstawienia >
Victor: Aleksander Bednarz przedstawienia >
Juan: Franciszek Pieczka przedstawienia >
Samiec: Jerzy Bińczycki przedstawienia >
Szwagierka II: Iwona Swida przedstawienia >
Szwagierka I: Melania Sadecka przedstawienia >
Straucha II: Jadwiga Żmijewska przedstawienia >
Starucha I: Krystyna Brylińska przedstawienia >
Dziewczyna II: Hanna Wietrzny przedstawienia >
Praczka II: Halina Wojtacha przedstawienia >
Praczka I, Dziewczyna I: Barbara Bosak przedstawienia >
Starucha: Celina Niedźwiedzka przedstawienia >
* rola dublowana
Opis:
Yerma, to imię tytułowej bohaterki dramatu Federico Garcia Lorki, wystawionego obecnie w Starym Teatrze. Ale oprócz Yermy, sztuka obfituje w dalszych 18 postaci kobiecych - przy sześciu rolach męskich. Te wyliczenia statystyczne przytaczam celowo. Znakomity poeta, rozstrzelany przez frankistowskich siepaczy na progu wojny domowej, oddającej kraj po bohaterskich walkach ludu hiszpańskiego w niewolę faszyzmowi - najważniejsze swoje dramaty dedykował w jakiś sposób kobietom. Wystarczy wspomnieć "Marianę Pinedę", "Done Rositę", "Dom Bernardy Alba" czy "Czarującą szewcową" - żeby uzyskać poparcie dla tego stwierdzenia.
Jednakże "Yerma" - nie tylko z uwagi na swą aktualność premierową - wydaje się wśród reszty utworów scenicznych Lorki, pozycją dość wyjątkową. Jakby spotęgowaniem wszystkich cech kobiecości wokół problemu macierzyństwa, który to problem - im bliżej końca sztuki - przestaje być jedynie synonimem płodności oraz jej tragicznymi wymiarami niespełnienia - i urasta do roli wielkiej przenośni o motorach życia ludzkiego. O motorach i awariach, gdybyśmy chcieli użyć porównań ze świata techniki. Ale zjawiska świata techniki byłyby tu zawężeniem tendencji autorskich. Wprawdzie pisarz stara się przedstawić widowni surowy mechanizm biologii, którego symbolem jest dla małżeństwa, a zwłaszcza dla kobiety - płodność, to przecież nadaje owemu symbolowi wyraźny ton poetycki. Marzenia o macierzyństwie podnosi do rangi kobiecego być albo nie być - zwłaszcza poprzez świadome nawiązanie do antycznych tragedii, walki z losem, któremu musi ulec bohaterka, pozbawiona (a także pozbawiająca się sama) możliwości urodzenia dziecka w małżeństwie. Zresztą nie ze swojej winy. I, jak w klasycznych tragediach - scena finałowa, choć jej wynikiem jest zbrodnia - przynosi Yermie wyzwolenie. Zabijając męża oraz zabijając niewypełnioną miłość - uzyskuje przeświadczenie, że umiera jej własne dziecko, którego nie doczekałaby się w tym małżeństwie; a także w tym świecie wiejskich praw, gdzie swoiste poczucie honoru i czystości moralnej - wyznaczają radości oraz tragedie małego życia - przeistoczonego zresztą w świadomości Yermy w zbyt wielki (na jej siły) obszar doznań.
Lorca narzuca widowni tego rodzaju obraz braku spełnienia pragnień życiowych - z ogromną siłą i dramatyzmem. Buduje tragedię monumentalną. O wymiarach żywiołów. Jej patos wzrasta poprzez poetyckie chóry i bujną wizję malarską. Osobiście, nie należę do entuzjastów twórczości dramatycznej tego gatunku - niemal sięgającej do trzewi, w swym biologizmie wręcz naturalistycznej. Niektórzy nazywają ów typ twórczości "bebechowym". Brzmi to anty-poetycko i być może sprowadza sprawę do niemiłej dla ucha brutalności w sformułowaniach. Moim zdaniem, w kategoriach artystycznych spłyca jednak problematykę sztuki. Ogranicza jej ambicje ideowo-literackie we współczesnym rozumieniu dramaturgii. Działa bowiem na zasadzie uproszczonej magii pojęć: płodności, macierzyństwa - a więc odwoływania się do potaniałych znaczeń dosłowności przy porównaniach wszystkiego co ludzkie - z przyrodą.
Niezależnie jednak od moich własnych upodobań na odcinku dramatopisarstwa - trzeba przyznać, że aczkolwiek sztuka wyrasta z założeń nagiego biologizmu, a nadto cechuje ją bardzo wątła akcja - to przecież nie można jej odmówić ani dobrego rytmu dramatycznego, ani sensownej kompozycji, ani umiejętności spiętrzania tragicznego napięcia, a w sumie - dobrego rzemiosła, wspartego talentem poetyckim Lorki. Mam wrażenie, że ciekawy kształt widowiska w Starym Teatrze jest zasługą w równej mierze reżysera, Bogdana Hussakowskiego, co i scenografii Urszuli Gogulskiej. Oboje bowiem potrafili tak zmontować przedstawienie - że wciąga ono widza w tok scenicznych zdarzeń - sprawnością sytuacji i kapitalnym kolorytem oprawy scenograficznej. Jest tu i mroczna przestrzeń domu, i żar południowego powietrza pól, i misterium nocy - w plamach dekoracji oraz kostiumów, w oszczędnie dozowanych barwach, które jednak wydobywają ogromne bogactwo wizji.
Reżyserską rękę znać też w każdym szczególe widowiska, w układach rozśpiewanego i roztańczonego chóru - w surowych ujęciach dialogów - a wreszcie w poprowadzeniu pary głównych bohaterów aż po tragiczny finał.
No i - sama gra aktorów. Niewątpliwy popis dojrzałego warsztatu artystycznego Izabeli Olszewskiej, jako Yermy - ukazującej rozwój sceniczny odtwarzanej postaci, aż po tony obsesyjne pomiędzy namiętnością i rezygnacją; postawa zgnębionej przez los młodej kobiety - szamocącej się w sieci przyjętych pojęć moralności i honoru, tęskniącej do prawdziwej, poetyckiej miłości - i tragicznie walczącej z własnymi popędami. Buntowniczej i - uległej.
To rzeczywiście wielka kreacja Olszewskiej. I już dla niej tylko warto obejrzeć spektakl, gdzie przecież występuje Franciszek Pieczka (Juan), doskonale zarysowując równie tragiczną rolę męża, zapatrzonego chciwie w dobytek gospodarski - a nieświadomego cierpień psychicznych swej żony, która bogactwem wewnętrznych przeżyć przerasta jego ubogą duszę i nieurodzajne ciało.
Bardzo dobrą sylwetkę Staruchy ukazała z demonizanem witalnym - Celina Niedźwiedzka. Ładnie wyśpiewaną scenę Praczek, wzorem antycznego chóru - zademonstrowały B. Bosak, H. Wojtacha, H. Smólska, H. Kuźniakówna, E. Ciepiela i M. Dukiet. Wymownie zagrały właściwie nieme sceny Szwagierek - M. Sądecka oraz I. Świda. Charakterystyczne epizody Starych Kobiet przypadły K. Brylińskiej, J. Żmijewskiej i Z. Więcławównie. Ciepło i oszczędnie naszkicował postać Victora - niespełnioną miłość Yermy, Aleksander Bednarz. Interesująco przedstawiały się układy choreograficzne Zofii Więcławówny, a zwłaszcza taniec Samca i Samicy (J. Bińczycki - E. Ciepiela). Dostroili się też dobrze do całości - E. Willówna, H. Wietrzny, A. Fabisiak, T. Jurasz, J. Morgała - w mniejszych lub większych epizodach.
W rezultacie otrzymaliśmy poprzez wymiary teatru poetyckiego, złączonego ze swoistą rodzajowością obyczajową -na pewno wartościowy spektakl w prawie bezbłędnym kształcie warsztatu scenicznego.
Jerzy Bober, Yerma, Gazeta Krakowska 1968, nr 71.
Wśród dramatów Federico Garcia Lorki, hiszpańskiego poety zamordowanego przez reżim gen. Franco, jednego z najwybitniejszych twórców iberyjskich w XX w., "Yerma" zajmuje miejsce szczególne. Hołdujący nadrealizmowi i futuryzmowi pisarz stworzył sztukę prostą w konstrukcji, tragedią niemal według klasycznych zasad, nasyconą przy tym niepowtarzalną poezją (z ludowej przetworzoną), w swej prostocie wieloznaczną i sięgającą w głębokie pokłady egzystencji. W świetnym tłumaczeniu J.M. Rymkiewicza, tekst "Yermy" stał się łakomym kąskiem dla reżysera pragnącego stworzyć ambitne i nietuzinkowe przedstawienie. Reż. Bogdanowi Hussakowskiemu udało się to w pełni: otrzymaliśmy spektakl godny uwagi, o dużej urodzie widowiskowej, przy tym klarowny, pełen scen, o których trudno powiedzieć inaczej, niż: malarskie.
"Yerma" zbudowana jest cała na poetyckich intermediach, tańcu, śpiewie, ruchu, w które wpleciona została surowa w swej poetyckości tragedia. Akcja szczątkowa raczej, odgrywa stosunkowo mniejszą rolę; na plan pierwszy wybija się plastyczność, teatralizacja, barwa, kształt i ich symbolika. Zacznijmy od scenografii, której rolą W "Yermie" trudno przecenić. Jej autorem jest Urszula Gogulska. Scena zakomponowana została przez nią w barwach jednolitych, wyrażających nie tylko nastrój, ale i współtworzących treści znaczeniowe. Brązowoczerwona poświata i kolor hiszpańskiej ziemi-biel twarzy i płócien-czerń strojów kobiecych - mrok kościoła i wnętrz tworzą rytm wraz z kształtami ścian, przedmiotów, ludzkimi postaciami, bądź sztywnymi, wyprostowanymi, bądź miotającymi się z bólu, niegeometrycznymi. Tragedia rozgrywana w takiej scenerii, nabiera jakiejś powagi, surowości, a jednocześnie jest gorąca i gwałtowna, jak ziemia, na której się rozgrywa.
Istotnym składnikiem przedstawienia jest chór, co prawda w pełnej krasie występujący, tylko dwa razy w finale. Reprezentuje on coś na kształt opinii publicznej, jad pod której presją Yerma i jej mąż, Juan, postanawiają za wszelką cenę bronić "honoru" rozpadającej się rodziny. Scena z praczkami cechuje się wyjątkową dynamicznością i żywotnością, tyle tylko, że słowa piosenek i melorecytacje giną chwilami w rozgwarze. Choreografia Zofii Wiecławówny jest tym razem wyjątkowo udana; zwłaszcza taniec Samca i Samicy podczas misterium płodności ma w sobie dużo dramatyzmu.
Tragedia żony bogatego właściciela sadów i stad, Yermy, to niedopełnione macierzyństwo. Lorca stworzył istne misterium macierzyństwa i płodności. Dramat tęsknoty za dzieckiem pokazuje na wielu planach: psychologicznym, egzystencjalnym, obyczajowym i właśnie misteryjnym. Izabela Olszewska z powodzeniem stara się udźwignać ową wielowymiarowość. Jest obsesyjna i dumna, marzycielska i gwałtowna, łagodna i pełna rosnącego niepokoju, prawie na granicy szaleństwa. Wikła się coraz bardziej w sprzeczne dążenia: do spełniania za wszelką cenę swego pragnienia i do zachowania własnej godności, wierności zobowiązaniom, jakie wzięła na siebie i jakie jej narzucono. Sama zdaje się już w końcu nie wiedzieć, czy idzie jej tylko o dziecko, czy też o brak miłości, życie ograniczane czterema ścianami i zazdrością męża. Staje się symbolem dążności, wychodzących poza macierzyństwo: tęsknoty za życiem pięknym, autentycznym za czymś nieokreślonym, co spowodowałoby zjawienie się Wielkiej Poezji, radości biologicznej a jednocześnie na swój sposób "metafizycznej". Manifestuje się w niej filozofia życia, szukająca głębszego, ale ziemskiego sensu.
Yermie sekunduje mąż-Juan, (Franciszek Pieczką; w drugiej obsadzie Tadeusz Malak). Pieczka jakby został do tej roli stworzony. Kanciasty, trochę prostacki Juan jest przeciwieństwem swej żony. Zapatrzony w swoje sady i stada, nie może zrozumieć pragnień żony, odrzuca jej pretensje, mimo że sam jest niespełnienia macierzyństwa przyczyną. Nie zrozumie tego do końca, mimo że na swój sposób przeżywa dramat - aż zginie z rąk żony. Pełną ekspresji rolę stworzyła Celina Niedźwiecka (Starucha). Wśród praczek wyróżniają się: B. Bossak, E. Ciepiela, H. Smólska. Ukochanym Yermy z wczesnej młodości, Victorem, jest A. Bednarz. Muzykę bardzo sugestywną i funkcjonalną, opracował Wł. Szczepanek. Przedstawienie zostało dobrze zrobione, a przy tym oznacza się polotem, bez którego poezja Lorki łatwo mogłaby zginąć.
Jan Pieszczachowicz, Misterium macierzyństwa, Echo Krakowa 1968, nr 62.
Video
Animacje kostiumów