Przedstawienie:
Pan Puntila i jego sługa Matti
Autor:
Bertolt Brecht przedstawienia tego autora >
Reżyser:
Maciej Prus przedstawienia tego reżysera >
Scenografia:
Kazimierz Wiśniak przedstawienia tego scenografa >
Obsada:
Attache: Stefan Szramel przedstawienia >
Sędzia: Andrzej Buszewicz przedstawienia >
Matti: Tadeusz Huk przedstawienia >
Ewa: Anna Polony przedstawienia >
Pastor: Roman Stankiewicz przedstawienia >
Fina: Romana Próchnicka przedstawienia >
Puntila: Bolesław Smela przedstawienia >
* rola dublowana
Opis:
Adaptacja dokonana przez Macieja Prusa na Panu Puntili i jego słudze Mattim Brechta nie jest zabiegiem powierzchownym, mechanicznym „uwspółcześniactwem”, transponuje na język dzisiejszych zależności między sceną a życiem to, co było prawdą w epoce Brechta. Myślowo konsekwentna i rzetelna, transponuje na język dzisiejszych zależności między sceną a życiem to, co było prawdą w sztuce Brechta. Przekłada strukturę Brechtowskiego myślenia o walce Mattiego z Puntilą na strukturę myślenia dzisiejszego. To, co u Brechta było jeszcze dzianiem się, alegoryczną akcją, groteską, u Prusa jest żywą skamieliną, ruchem bohaterów ukostiumowanych jak u Geneta.
Wyszedłszy, ze słusznego założenia, że dziś postacie obszarników i kapitalistów nie mają już tej plakatowej ostrości co w epoce Brechta, że złożoność współczesnego życia odebrała im prawdę wyrazu także w sztuce, Prus poniósł niestety teatralną klęskę. Przedstawienie Pana Puntili jest jak gdyby pierwszym szkicem sytuacyjnym przemyśleń: brak mu teatralnego dynamizmu i ostrości Brechta. Adaptator i reżyser w jednej osobie usunął całkowicie sceny „klasowo ostre”, antagonizujące bohaterów: nie ma w inscenizacji krakowskiej ani handlu żywym towarem, roboczym towarem, zniknął dramat „czerwonego” Surkkali, nie ma sceny wielokrotnych groteskowych zaręczyn Puntili z dziewczętami ani jej finału – opowieści fińskich. Sam bohater tytułowy częściej jest pijany niż trzeźwy ( skąd wynikają niebagatelne wszak implikacje) i bardziej przypomina postać ze snu niż z rzeczywistości. Matti, odarty z wielowątkowej motywacji swojej postawy społecznej, jako indywidualność wyprany z Brechtowskiej jurności i witalności – być może jest człowiekiem przyszłości, choć Teatr nie daje na to żadnej gwarancji. Postać Mattiego w spektaklu Prusa razi rezonerstwem i retorycznością. /…/
Bohaterowie spektaklu pochodzą z różnych konwencji dramatu. Całą witalność, jurność, krzepę skondensował w sobie Puntila, grany przez Bolesława Smelę, psychologicznie i naturalistycznie – przeciw Brechtowi, pastisz kobiet „fatalnych” i namiętnych – z Przybyszewskiego czy Strindberga zaprezentowała Anna Polony jako Ewa. Także więc i w aktorskiej kompozycji spektaklu jako całości zatriumfowała technika collage’ u. Naturalnie, ma ona swoje usprawiedliwienia w zamyśle reżysera – to przecież świat obumierający, śmietnisko ludzi, rzeczy, idei./…/
Elżbieta Morawiec: Puntila i Matti w dobie Geneta, Teatr 1975, nr 2.
/…/ Młody reżyser MACIEJ PRUS, który ma za sobą już pewien staż aktorski , wystąpił w Starym teatrze z propozycją sceniczną znanego dramatu Brechta Pan Puntila i jego sługa Matti. /…/ Tak gruntownie poprzestawiał sceny i osoby Pana Puntili… tak okroił sztukę i nadał jej inne znaczenie (czy nawet szereg znaczeń) – że spektakl w Starym teatrze przestał być sztuką Brechta. Tekst bowiem okazał się tu jedynie pretekstem do zbudowania widowiska, którego autorstwo w równej mierze można przypisać Prusowi, jak i młodej dramaturgii wyrosłej z filozofii egzystencjalnej, po przepuszczeniu jej przez filtr wszelkich możliwych ..izmów/ od Becketta i Ionesco, poprze Gombrowicza i Witkacego u nas, zawadziwszy po drodze o Wyspiańskiego /tego z Wesela/ i Gorkiego/ tego z Na dnie/.
Powstała tedy na scenie dziwna mieszanka ludzkich losów, którym patronuje swoiste zaczadzenie / z Wyspiańskiego/, czekanie na Godota – wyzwoliciela z osaczenia i nędza rozpadu / Beckett/, groteskowe upojenia egzotyką kraju, pijackie omamy szczęścia i tragedie powstałe ze śmieszności istnienia / Gorki, Ionesco, Witkacy/. Jest wszystko co może w efektowny i efekciarski sposób przedstawić stan zagrożenia ludzkiej egzystencji w świecie współczesnym, nie ma natomiast miejsca dla autora dramatu. Bo i klimat nie ten, i stylu Brechta zabrakło, i poetyka w innym wydaniu, i przewodni motyw ideowy stracił sens. Co nie znaczy że widowisko jest bez sensu. Bynajmniej. Prezentuje ono sporo interesujących wartości myślowo-artystycznych, jest konsekwentne w swym kształcie ballady poetyckiej na temat brutalnego snu pod wpływem alkoholu – o pustce wewnętrznej ludzi, którzy postępują tak, jak / tu cytat z Brechta/ zwierzęta nawet nie postępują z sobą.
Na sztucznej górze z pustych skrzynek miotają się i deklamują, kochają i nienawidzą, bełkocą jakieś słowa, by za chwilę znów polować na siebie, gryźć się, szarpać, opluwać, poniżać. W imię czego? Prus nie odpowiada wprost. A przynajmniej nie odpowiada treściami ideowymi Brechta. Buduje ponad Brechtem i obok jego dramatu- wizję ogólnego osaczenia, w której niby we wspólnym worku znaleźli się wszyscy bohaterowie Brechta. Każdy, oprócz Puntili i Mattiego, wyzuty ze swojej pełnej osobowości, gdyż inscenizator zlepił wiele postaci nadając im nowe kształty..
Pan Puntila i jego sługa Matti jest więc nie tylko spektaklem, ale i sztuką autorstwa Macieja Prusa. Dramatem, który rozgrywa się na śmietniku, w stodole/…/, i jakby w pokoju zagęszczonym przedmiotami /…/ i z kwestiami absurdalnych ról /…/. A, że przy tym widowisko jest sugestywne plastycznie ( scenografia: Kazimierz Wiśniak) oraz w większości zachowujące ogólną urodę teatralną – przeto można o nim mówić, jak o interesującym zjawisku scenicznym. /…/
Na szczęście, każda rola – acz obrócona tyłem lub bokiem do Brechta – jest w przedstawieniu małym majstersztykiem artystycznym. I tak Puntila (Bolesław Smela) to żywioł, trzeźwy demon zła i pijany dobry duch okrutnego wymiaru świata. W nim zostało coś z Brechta. Jego córka Ewa (Anna Polony) to zwierzątko-potworek grane uciszeniami: pokaz wielkiej skali warsztatu aktorskiego tej artystki, Matti (Tadeusz Huk) to zagubiony poczciwiec, duże ciało bez ducha, podwójnie osaczone przez warunki i własną niemożność działania, co aktor rozgrywa z umiarem oraz odstępując od Brechtowskiego prototypu, zgodnie za to z koncepcją reżysera.. Romana Próchnicka tworzy z kilku ról sztuki ciekawą, choć abstrakcyjną postać komentatorki spektaklu, bardzo interesująco śpiewając songi. Roman Stankiewicz, gra coś więcej aniżeli rolę Pastora, jest Samooskarżeniem symbolu moralisty. Stefan Szramel (Attache) i Andrzej Buszewicz (Sędzia) to upadłe egzystencje możnych, którzy są automatami ogólnego wynaturzenia. Jakiego? Gdybyż to mogła do końca wyjaśnić cała inscenizacja, dla której powołano tak dobre aktorstwo…
Jerzy Bober: Pod szyldem Brechta, Gazeta Krakowska 1974, nr 286.
Maciej Prus, który w krakowskim teatrze debiutuje jako inscenizator właśnie Panem Puntilą , uczynił bardzo nowoczesny spektakl o ludzkiej samotności. Prusa nie interesuje – a może nie interesuje przede wszystkim- społeczno-obyczajowe tło sztuki Brechta. Skraca ją niemiłosiernie, wyrzuca połowę postaci, usuwa najbardziej ostre, drapieżne klasowo sceny, sprowadza tło akcji do dziwacznego, po trosze symbolicznego, wnętrza brudnej, zagraconej stajni, wypełnionej surrealistycznie nagromadzonymi drewnianymi skrzyniami na jarzyny. A wszystko po to, by wydobyć główny, najciekawszy dla niego i może faktycznie najistotniejszy problem naszych czasów, problem ze sfery stosunków międzyludzkich – w najszerszym tego słowa pojęciu. Problem współżycia ludzi uwarunkowanego sytuacją materialną, rodzinną, służbową, moralną, uczuciową, zwyczajową.
Skondensowanie tekstu i postaci sztuki tym jaskrawiej uwypukla filozoficzno-życiowe prawdy, wynikające z fabuły – o bogaczu, który marzy o tym by nie mieć nic i z pasją zwalcza swe „ataki trzeźwości”, aby w alkoholowym zamroczeniu stać się człowiekiem oraz o jego plebejskim słudze , trzeźwom patrzącym na świat i nie dającym się omotać perspektywom łatwego społecznego awansu. I wreszcie o młodziutkiej Ewie, córce Puntili, bezskutecznie szukającej zwykłego kobiecego szczęścia, od którego odgrodziły ją nawyki, wychowanie, złe życie” – jak to sama określa. Jest jeszcze czwarta bohaterka sceniczna, mieszcząca w sobie kilka postaci sztuki – pokojówka Fina, która w krakowskiej inscenizacji po trosze spełnia rolę ilustratora i komentatora akcji, / pieśń o Puntili w bardzo ciekawej interpretacji/, po trosze happeningowo rozbudowuje inscenizację działaniami na drugim planie/maquillage, mycie zębów/, po trosze wreszcie wiąże porwane wątki sztuki/…/
Takie nieoczekiwane efekty, takie piętrzące się kontrasty i anachronizmy w realistyczno-epickiej opowieści scenicznej Brechta to zamierzone, radykalne posunięcia inscenizatorskie, odświeżające skostniałą i nużącą już nieco poetykę brechtowskiego teatru, I choć posunięcia te wzbudzać mogą dyskusje i spory, teatralnie sprawdzają się doskonale.
Zasługa to nie tylko reżysera i scenografa ( Kazimierz Wiśniak, swą szokującą oprawą plastyczną, podkreślający moralno-psychologiczny ekshibicjonizm spektaklu). Zasługa decydująca również aktorskich wykonawców. Dwie wspomniane pary wysuwają się na czoło: Puntila i jego córka, Matti i Fina – role potraktowane krańcowo różnie. Fina (Romana Próchnicka) i Matti (Tadeusz Huk) – w myśl wskazań brechtowskiej teorii sztuki aktorskiej – są jakby wyobcowani, chłodniej, z rezerwą traktują swych bohaterów, niejako „z boku” patrzą na ich sceniczne działania. Zaś Puntila (Bolesław Smela) i Ewa (Anna Polony) bez reszty spalają się w aktorskich działaniach, wkładają całe serce, całą duszę. I tutaj owa kontrastowość bynajmniej nie razi, nie niszczy stylistyki czy logiki przedstawienia. Raczej uwypukla jego wewnętrzne tło, tym wyraźniej dając poznać ludzkie sprawy, które ono ukazuje. Świetnej tej czwórce aktorskich realizatorów zawdzięczamy, że ryzykowna nieco inscenizacja Prusa - Wiśniaka nie przeszkadza w percepcji sztuki, w zgłębieniu prawdy o jej – tragicznych w istocie – bohaterach.
Pierwszeństwo pozwalam sobie oddać Annie Polony, która z roli swej – z pozoru błahej, a nawet komicznej – wydobywa tyle kobiecej niedoli, tyle subtelnych uczuć i dziewczęcego wdzięku, że prawdziwie wzrusza widza. Gra nie tylko głosem, nie tylko gestem. Gra każdym skurczem twarzy, każdym spojrzeniem. Fascynujące to aktorstwo.
Na zupełnie innym diapazonie – zgodnie z istotą odtwarzanej postaci – gra głównego bohatera Bolesław Smela. Witalność, krwistość, brutalność, przechodząca w wulgarność idą tu w parze z delikatnością odczuć, a nawet pewną dozą lirycznego smętku. Tę wielowymiarowość postaci oddaje Smela znakomicie, tworząc pełną życia i prawdy sylwetkę brechtowskiego bohatera – sympatycznego mimo wszystkich przywar i wszystkiego złego , co o nim wiemy.
W artyście tym, który z nowym sezonem wrócił na swą dawną scenę oraz w Tadeuszu Huku – Mattim pozyskał Stary Teatr doskonałe siły aktorskie /…/
Spektakl właściwie nie kończy się. Gdy rozbłyskują światła na Sali, aktorzy prowadzą dalej swe kwestie. Bo kwestie to dotyczące nas wszystkich – także dziś – także w naszej rzeczywistości, w naszym kraju. /…/
Krystyna Zbijewska: Brecht a la Ionesco, Dziennik Polski 1974, nr 278.