Przedstawienie:
Woyzeck
Autor: George Büchner przedstawienia tego autora >
Reżyser: Tadeusz Bradecki przedstawienia tego reżysera >
Scenografia: Urszula Kenar przedstawienia tego scenografa >
Obsada:
Maria: Magda Jarosz przedstawienia >
Nawoływacz: Marek Kalita przedstawienia >
Karol: Andrzej Hudziak przedstawienia >
Żołnierz: Zbigniew Kosowski przedstawienia >
Małgorzata: Ewa Kolasińska przedstawienia >
Andrzej: Jacek Romanowski przedstawienia >
Tamburmajor: Ryszard Łukowski przedstawienia >
Kasia: Marta Jurasz przedstawienia >
Podoficer: Marek Litewka przedstawienia >
Doktor: Jerzy Radziwiłowicz przedstawienia >
Kapitan: Jerzy Bińczycki przedstawienia >
Woyzeck: Edward Żentara przedstawienia >
* rola dublowanaDzieci - ***
Opis:
/.../ Woyzeck Büchnera w reżyserii Bradeckiego jest utworem dojrzałym, głębokim i finezyjnym, ukazuje twórcę o wielkiej wrażliwości etycznej, umiejącego wniknąć w zakamarki ludzkiej psychiki.
Reżyser znalazł znakomitego odtwórcę tytułowej roli. Edward Żentara tworzy postać wielowymiarową, umykającą zbyt uproszczonym klasyfikacjom. Woyzeck w jego interpretacji jest zagubionym, zaszczutym, półczłowiekiem, półzwierzątkiem. Osaczony ze wszystkich stron. Nie ma wyjścia. To nie on wbija nóż w serce Marii, to jego rozpacz zmusza go do desperackiego czynu. Bo przecież Woyzeck nie jest psychopatą o zbrodniczych skłonnościach, ma w sobie tyle czułości i ciepła dla Marii.
I Maria też jest inna, nie widać w niej nic z rozpustnicy. Magda Jarosz tworzy postać prostej, zwyczajnej dziewczyny, która będzie gorzko żałować chwili, kiedy jej oczy rwały się do munduru Tamburmajora, jakże różnego od otaczającej ją beznadziejnej szarości.
Tak Maria, jak Woyzeck umieją odróżniać dobro od zła, ale nie są w stanie iść drogą, jaką by chcieli. Są uwikłani w sieci zależności psychologicznych, społecznych, biologicznych, ekonomicznych. Miotają się, spętani, uwięzieni, bez nadziei na ratunek, bo nawet sama natura wydaje się uczestniczyć w spisku przeciwko nim, krwawe słońce jest groźne, niesamowite jak zjawy, które ukazują się Woyzeckowi.
Jest w tym ściszonym, skupionym spektaklu wiele pięknych scen, znajdziemy tu także nieco klimatu podwórkowej prowincjonalnej ballady, ale – przede wszystkim – jest prawdziwa poezja i zaduma nad człowieczym losem.
Bronisława Belusiak, Teatr, Razem, 1986, nr 50.
Czy to długie oczekiwanie na premierę, czy wieść, że przedstawienie będzie świetne – ludzie rzucili się tłumnie do teatru, jak po jakieś atrakcyjne towary. Byli nawet tacy, co zdecydowali się stać pod ścianami albo siedzieć na podłodze. Może ten napór został spowodowany tytułem sztuki, mianowicie przez Woyzecka Büchnera, inscenizowanego już w Starym 20 lat temu przez Konrada Swinarskiego; może nazwisko reżysera Tadeusza Bradeckiego i aktorska obsada? Pewnie wszystko naraz. Choć to prawda, że Bradecki, aktor, reżyser, dramaturg, obrasta w sukcesy i siłę przyciągania, zwłaszcza po inscenizacji Biednych ludzi Dostojewskiego i własnej sztuki Wzorzec dowodów metafizycznych…. A po premierze Woyzecka wywoływany, oklaskiwany, pojawił się zza bocznej kulisy w dwóch szybkich półukłonach i zniknął, nieśmiały, jakby spłoszony, szczupły, młody człowiek, w sztruksowej brązowej marynarce.
Samo zaś przedstawienie jest z pewnością wydarzeniem teatralnym. Wszystko tu współgra ze sobą, tworząc widowisko pełne uroku i znaczeń: to, co Büchner mówi w luźnych obrazach – scenach powstałych przed 150 laty: co wyczyniają w perfekcyjnych popisach aktorzy wespół z prostymi, to szarymi, to jarmarcznie skontrastowanymi elementami scenografii; co może robić zmienna w rytmie i nastroju muzyka, doskonale wzmacniająca teatralną wymowę całości; co rzutami pomysłowości inscenizacyjnej wyczarował z tekstu i swej wizji reżyser. Tak, wszystko tu gra, co i jak grać powinno.
Dlatego widowisko jest prawdziwe i piękne wdzięku i lekkości, raz – ponurego, złowieszczego tragizmu. Nic tu nie ma ani z ciężkiego dyskursu dialogowej poprawności i klarownej okrągłości, ani z zadziwiania zawiłościami smakowanymi tylko przez wtajemniczonych snobów, ani z efektów dla efekciarstwa. Wewnątrz jarmarczno-cyrkowej scenerii rozgrywa się przejmująco ludzki los, rozpięty między siłami biologicznymi, emocjonalnymi, intelektualnymi, ideologicznymi, trochę na podobieństwo antycznej tragedii, trochę zaś okrutnej baśni ludowej, a przecież osnuty na autentycznym zdarzeniu, lecz podniesionym wizjonersko talentem autora do wyżyn uniwersalności; nasycony realiami i aurą pierwszej połowy XIX wieku i przejmujący do nas głębią ludzkiego nieszczęścia i przestrogą wobec przemocy grożącej ze strony nauki, siły, polityki.
Woyzeck wymaga znakomitego aktorstwa, sprawności głosowej i ruchowej. Wszelkie niedostatki sztuki aktorskiej mogą całą rzecz zepchnąć do poziomu szmirowatego melodramatu w prowincjonalnej mieścinie, z pólkiem wojska, kapitanem, doktorem, cyrkiem, dziwkami, mętami społecznymi, kalekami, nienormalnym żołnierzem dokonującym morderstwa na niewiernej kochance. No, nie mogło się tak stać w Starym Teatrze, dysponującym sławnymi, znanymi aktorami. Toteż na scenie kameralnej mamy popis świetnego aktorstwa. Edward Żentara, oglądany coraz częściej w teatrze, w kinie i telewizji, aktor o ciekawej twarzy i oryginalnym głosie z pewnością dobrze wszedł w rolę poniewieranego, zagubionego, prymitywnego żołnierza, zwodzonego głosami i uczuciami, których nie rozumie, postawionego przez los w sytuacji ostatecznej. Zdaje się, czuł się w scenach granych z innymi, w zderzeniach z otoczeniem, w euforii śmiechu i kuglarskich szaleństwach, chyba trochę gorzej w scenach samotnych zabłąkań i rozmyślań, jak by tracił wyrazistość, poczucia pewności własnego profilu i miejsca. Niewątpliwie brylowała i górowała Magda Jarosz jako Marysia. Ileż ta aktorka potrafi! Tworzyła bohaterkę swoją sylwetką, skalą głosu, gestem, była wulgarna i subtelna, rozwrzeszczana i liryczna, zniewolona ciałem i porywająca w przebłagalnej modlitwie.
Kazimierz Kania, Woyzeck znowu w Starym, Kierunki 1986, nr 8.
Video
Animacje kostiumów