Przedstawienie:
Portret
Autor:
Sławomir Mrożek przedstawienia tego autora >
Reżyser:
Jerzy Jarocki przedstawienia tego reżysera >
Scenografia:
Jerzy Juk-Kowarski przedstawienia tego scenografa >
Obsada:
Oktawia: Danuta Maksymowicz przedstawienia >
Psychiatra: Agnieszka Mandat przedstawienia >
Anatol : Jerzy Trela przedstawienia >
Anabella: Grażyna Trela - Stawska przedstawienia >
Psychiatra: Barbara Grabowska-Oliwa przedstawienia >
Bartodziej: Jerzy Radziwiłowicz przedstawienia >
* rola dublowana
Opis:
(…) Mrożek miał szczęście. Jego "Portretem'' zajął sie Jerzy Jarocki i dzięki niemu ten wizerunek nie uległ ani spłaszczeniu, ani uproszczeniu. Ma barwy i kolory wydobyte z tekstu i narysowane na scenie z rozumną precyzją i rzadko już w naszym teatrze spotykanym kunsztem. Jest wypowiedzią o naszej współczesności, głosem żywym i istotnym. Dawno też nie widziałam tak dobrej i celowo zakomponowanej scenografii jak ta, którą do "Portretu" zaprojektował Jerzy Juk-Kowarski. Bartodzieja "mała izolatka z dużym portretem na ścianie" jest sterylnie niemal czysta, idealnie zamknięta, realna i jednocześnie jakby wyjęta z jakiejkolwiek rzeczywistości. A przecież wszystko tu znaczy ma sens dosłowny i metaforyczny także. Jasne, puste ściany, czyściutki, błyszczący parkiet, solidna szafa, stół potem kanapa na której wyleguje się Anatol. I to miejsce po portrecie. Obraz jest już niepotrzebny, jego odbicie i tak przecież żyje w tych ludziach. Oznacza równocześnie, że oto znikła gdzieś wartość, która organizowała i usprawiedliwiała wszystko, nadawała życiu sens i barwę.
Bartodzieja gra Jerzy Radziwiłowicz. Po płomiennym monologu pojawia się znów na scenie przygarbiony skurczony jakiś, w szlafroku i rozdeptanych pantoflach. Sztuczne ruchy skandowany, toporny, starannie wystudiowany sposób mówienia. Mała ludzka kukiełka, bredząca coś tam o królikach, obojętna na wszystko poza własnym "życiem wewnętrznym". Ale całe życie to banalne rozmowy z troskliwą, pokorną żoną (Danuta Maksymowicz) i kłótnie z wyrzutem sumienia czyli zjawa Anatola. Jako że "taka świnia jeszcze nie jestem żeby nie czuć się świnią". Anatol Jerzego Treli na początku też jest tylko kukiełką. W identycznym szlafroku i takich samych pantoflach, ruchy też trochę automatyczne, nieodparcie komiczny w tej swojej niesforności i niechęci do "wyrzucania" Bartodziejowi ciągle i w kółko tej samej zbrodni. Radziwiłowicz gra z natrętną ekspresją. Trela jest bardziej stonowany, oszczędny. Część pierwsza przedstawienia niewątpliwie należy do Radziwiłowicza. Jego Bartodziej niepokoi, także śmieszy, ale przede wszystkim drażni. (…)
(…) Przedstawienie Jarockiego jest proste, czyste i szlachetne. Wzorcowe. Jarocki wyprowadza z tekstu wszystkie znaczenia bez łatwego i prostackiego komizmu. Nadaje sztuce wagę i rangę, zaciera jej niedostatki. Wydobywa rytm dialogu Mrożka. Zapomnieliśmy tuż niemal, w dobie powszechnie panującej na naszych scenach nieudolnej a radosnej improwizacji, że można jeszcze tak tworzyć przedstawienia, jak robi to Jerzy Jarocki. Kształt teatralny "Portretu" wydaje się idealny. Jest to niewątpliwie jedno z najlepszych przedstawień Starego Teatru w ostatnich latach. (…)
Bożena Winnicka, Kiedy przeszłość nie puszcza..., Życie Literackie 1988, nr 8.
(…) Jerzy Jarocki z absolutnym poczuciem zalet i trudności dramatu, długo pracował nad "Portretem". Ostateczny - jak mniemam - kształt przedstawienia ustalił kilka miesięcy po premierze. Wtedy to wykreślił kolejne, ogromne połacie tekstu z aktu III, rezygnując do końca z autonomii wątku Oktawii. Wtedy też opuścił całość ostatniej cytaty z Miłosza (ze znamiennym: "Ja widzę obłoki i dzień jak wtedy, przed czasami był"), pozbawiając Bartodzieja prawa do utopii, nawet retrospektywnej. Dla Jerzego Jarockiego "Portret" jest sztuką o Bartodzieju. Przede wszystkim o Bartodzieju. Jego sprawa jest zawsze nadrzędna. Z tego przekonania wynikały także wcześniejsze, przedpremierowe decyzje reżysera (jak np. ograniczenie do minimum znaczenia postaci Anabelli), z których przynajmniej jedna wymaga teraz opisu, bo dla całego przedstawienia miała znaczenie kapitalne. Jarocki, w zgodzie z dramatem, zaczyna przedstawienie od prologu: wielkiego (choć skróconego) monologu Bartodzieja. (…)
(…) Jerzy Trela tak dokładnie zróżnicował swoją rolę, że właściwie gra dwie postaci: Anatola Bartodzieja i prawdziwego Anatola, człowieka z krwi i kości. Pierwszą stworzył środkami groteski. W drugiej chwilowy komizm przytłoczył dramatem. (…) Groteskowa postać stworzona przez Trele stanowi doskonały kontrast dla patetycznych póz Bartodzieja. Obnaża ich fałsz. Zbuntowany przeciwko swojemu stwórcy i posiadaczowi wyrzut sumienia dowodzi jednocześnie, że podyktowane względami moralnymi męki Bartodzieja w istocie są wyrazem tęsknoty żyjącego w pustce człowieka za stalinizmem, za czasami Wielkiego Ładu. (…)
(…)"Portret" Jerzego Jarockiego należy postawić w rzędzie najwybitniejszych dokonań Starego Teatru. Od początku, zaczynając od obsady (Birkut z "Człowieka z marmuru" i Konrad z "Dziadów" i "Wyzwolenia" w rolach głównych), było to przedstawienie świetnie pomyślane i mądre, a teraz - w swoim ostatecznym kształcie - jest także perfekcyjnie zwarte i spójne. Ale nie będę chwalił Jerzego Jarockiego za doskonałość reżyserskiego warsztatu. Już nie wypada. Największa wartość przedstawienia polega na tym, że stawiane w nim problemy i pytania - w zgodzie z aspiracjami Mrożka - przekraczają granice wyznaczone przez najnowszą historię, totalitaryzm i kwestie pokoleniowe (te ostatnie nie są zresztą specjalnie eksponowane.) (…)
Andrzej Wanat, Portret "Portretu", Teatr 1988, nr 10.