Przedstawienie:

Nic

Reżyser: Krzysztof Garbaczewski przedstawienia tego reżysera >

Scenografia: Robert Mleczko przedstawienia tego scenografa > Jan Strumiłło przedstawienia tego scenografa >

Obsada:

: Olga Belinskaia przedstawienia >

: Bogdan Brzyski przedstawienia >

: Maciej Charyton przedstawienia >

: Krystian Durman przedstawienia >

: Roman Gancarczyk przedstawienia >

: Grzegorz Grabowski przedstawienia >

: Magda Grąziowska przedstawienia >

: Mikołaj Jodliński przedstawienia >

: Paweł Kruszelnicki przedstawienia >

: Mikołaj Kubacki przedstawienia >

: Błażej Peszek przedstawienia >

: Krzysztof Zawadzki przedstawienia >

* rola dublowana

Robert Mleczko- reżyseria światła

Marta Ziółek- choreografia

Marcin Kosakowski- kostiumy

Jan Duszyński- muzyka

Marta Nawrot, Jagoda Wójtowicz, Anastasiia Vorobiova, Maciej Gniady- VR

Katarzyna Gaweł- asystentka reżysera / inspicjentka / suflerka

Yan Kalnberzin- wideo

 

Opis:

„Medytacja teatralna” – określenie może zdawać się nieco pretensjonalne, ale po obejrzeniu przedstawienia uznałam je za zaskakująco adekwatne. Garbaczewski nie proponuje bowiem obserwacji stworzonego przez siebie świata, nie chce, byśmy skupiali się na aktorach, nie pozwala stworzyć im jednoznacznych, określonych postaci. Komponuje obrazy, które uparcie atakują zmysły widza, niekiedy dezorientują (choćby kontrapunktującą pewne fragmenty ironią – piekło to rozpikselowana grafika gier komputerowych sprzed dekad, nie wiedzieć skąd na scenie pojawia się Myszka Miki), ale osiągają swój cel: nie „śledzimy” już poszczególnych elementów pojawiających się na scenie, ale ulegamy nadmiarowi bodźców i dajemy się ponieść wyobraźni i wrażliwości reżysera. A jeśli nie – istotnie widzimy szereg niepowiązanych gestów i słuchamy nadmiaru słów.

Na marginesie: szanuję odmienne opinie krytyków, to oczywiste, że nie każdy ocenia przedstawienia podobnie. Przy okazji pisania o NIC nie mogę jednak przejść do porządku dziennego nad niektórymi postawami. Tekst Macieja Stroińskiego Tak się bawić nie będziemy jest obraźliwy nie tylko dla twórców, ale również dla widzów. I dla każdego krytyka, który najzwyczajniej w świecie nie śmiałby napisać recenzji po obejrzeniu niespełna połowy spektaklu. Nie po raz pierwszy Stroiński wypowiada się w tak bezceremonialnym (nie mam tu na myśli wulgaryzmów, przyjmijmy, że o stylu się nie dyskutuje) i nieprofesjonalnym tonie. Tym razem jednak postanowiłam wyrazić swoje oburzenie – poczułam się dotknięta arogancją recenzenta, który powinien szczególnie uważnie przyglądać się przedstawieniu, jeśli chce o nim pisać.

Kiedy wejdziemy w świat proponowany przez Garbaczewskiego, dostrzegamy precyzyjnie skonstruowaną dramaturgię. Pośrodku sceny widzimy kwadratową ramę, przeciąganą przez Krzysztofa Zawadzkiego w trakcie całego przedstawienia w tył i do przodu. W głębi – drugi kwadrat; w pewnym momencie kształty się zespolą, ale na krótko, jak gdyby ta pełnia była tylko chwilowym złudzeniem. Zmienność scenicznej instalacji podyktowana jest napięciem wynikającym z wypowiadanych przez aktorów słów. Reżyser zderza ze sobą wiersze Bolesława Leśmiana, Orfeusza i Eurydykę Czesława Miłosza, fragmenty tekstów Cezarego Wodzińskiego i Janusza Palikota.

Kiedy widzowie zajmują miejsca, słyszą odczytywany przez Macieja Charytona fragment Mount Analogue René Daumala (nieznanej polskiemu czytelnikowi powieści o podróży i niemożliwości poznania), ale żeby usiąść – muszą zdjąć umieszczony na fotelu mały sześcian z przezroczystego plastiku; do jednej z jego ścianek przyklejono sztuczne futerko. Nie wiadomo, czy skupiać się na płynących gdzieś zza sceny słowach, czy próbować rozgryźć geometryczno-sensualną zagadkę. To rozpięcie pomiędzy tym, co niesie ze sobą przekaz werbalny a potrzebą pojęcia scenicznych obrazów i działań będzie towarzyszyło publiczności prawie do końca, a sprawy nie ułatwia fakt, że większość tego, co widzimy, rozgrywa się w półmroku. Napisałam „prawie”, bo finał przedstawienia należy już do poezji: w ciemności słuchamy wiersza Dziewczyna Leśmiana, pięknie interpretowanego przez Magdę Grąziowską (w spektaklu, który oglądałam 4 kwietnia, nie występowała Olga Bielinskaia). Zatapiając się w słowach, mamy szansę na wyciszenie. Ale to też chyba najbardziej dojmujący, smutny fragment NIC.

Nieprzypadkowo zatem jedną z nieoczywistych postaci tego świata jest Martin Heidegger, który pisał, że mowa to „prześwitująco-skrywające nadejście samego bycia”. Spektakl Garbaczewskiego, gdzie jako jeden z pierwszych tekstów pojawia się Orfeusz i Eurydyka Miłosza, stanowi uporczywą próbę nie tyle zrozumienia, bo to niemożliwe, ale wejrzenia w tytułowe „nic”, jakie następuje wraz ze śmiercią lub po niej. Różne są konteksty tego doświadczenia, a najbardziej oczywisty wiąże się ze wspomnieniem Zagłady: na papierowych ramach kwadratu ubrane na czarno postaci sprayem piszą szeregi cyfr, przywołujące skojarzenia z numerami obozowymi, aktorka występuje w pasiaku. Ale ten trop jest jednym z wielu, choć powraca jeszcze w relacji ze spotkania Heideggera i Paula Celana. Obok nieustannego syzyfowego trudu Orfeusza (Krzysztof Zawadzki) widzimy na przykład miłosne uniesienia Leśmianowskiej Jadwigi (Grąziowska), znajdującej spełnienie z czerwiem (Krystian Durman). Miłość czy erotyzm, o których tyle mówi Heidegger (Paweł Kruszelnicki) swojej tajemniczej milczącej towarzyszce, nie są jednak równie silne, jak śmierć, a mogą jedynie złagodzić oczekiwanie na nieuchronne. W malinowym chruśniaku zagłuszone zostaje rozważaniami o znikaniu i śmierci.

Nie mogę oprzeć się innemu jeszcze wrażeniu. Tytułowemu „nic” zaprzeczają przecież wysiłek reżysera realizatorów, zaangażowanie i kunszt aktorów, wzruszenia widza. Może w „medytacji teatralnej” idzie właśnie o to, by, paradoksalnie, zaprzeczyć znikaniu. Nie tylko bytów, ale uczuć, emocji, stanów. Skoro bowiem potrafimy tak silnie przeżywać to, co zostało nam dane, czy istotnie pozostanie po nas „nic”?

(Olga Katafiasz, teatralny.pl)

Animacje kostiumów

Narodowy Stary Teatr w Krakowie tel. 48 12 4228566, 48 12 4228020 wew. 134 fax 12 2927512 e-mail:muzeum@stary.pl
Copyright 2011